Jaki wózek najlepszy w podróż?

Jaki wózek najlepszy w podróż?

To chyba jedno z najczęściej zadawanych pytań : Z jakim wózkiem najlepiej podróżować? Czy wózek da radę zarówno w mieście, jak i na piachu? Czy dziecku będzie w nim wygodnie? A więc do rzeczy! Wózek Joie Litetrax 4 air pojawił się u nas, gdy Olek miał pół roku. Właśnie myśleliśmy o naszym pierwszym wyjeździe nad morze, chwile później samolotem planowaliśmy Bułgarię. Olek już sam stabilnie siedział, więc nie było obaw, czy to już dobry moment na to, by przestawić go na pozycję siedzącą i wózek spacerowy. Postanowiłam Wam o nim napisać, bowiem, już na dobre z wózkiem tym się pożegnaliśmy (z uwagi na wiek mojego syna), niemniej jednak wielokrotnie ułatwił nam życie, a także zapełnił pełen komfort naszemu dziecku. Był z nami na wielu spacerach, w różnych warunkach, na zróżnicowanych trasach, w podróżach samolotowych i samochodowych. Przemierzał kilometry po górskich szlakach, piaszczystych i kamienistych plażach, a także po często spotykanej w starych miastach kostce brukowej starego typu tzw. kocich łbach.

Cóż więc możemy powiedzieć… Otóż minusów tego wózka trzeba się było mocno doszukiwać. Sprawdził się naprawdę na każdej nawierzchni, a jego pompowane koła świetnie amortyzowały
dziecko i nie hałasowały podczas podróży, nawet na bardzo dużych nierównościach. Prowadzi się on doskonale i cicho, samemu można spokojnie zejść po schodach trzymając na jednej ręce dziecko, a w drugiej niosąc wózek. A to za sprawą niezwykle sprytnego składania tego wózeczka- nie składamy go jak przysłowiową „parasolkę”, lecz używając specjalnego uchwytu robimy to jednym ruchem ręki i to bez żadnego wysiłku. Jest więc doskonały w trakcie podróży samolotowych, w aucie może troszkę gorzej, gdyż jednak zajmuje nieco więcej miejsca niż standardowa parasolka, właśnie ze względu na większe pompowane koła. Niemniej jednak można sobie i z tym problemem łatwo poradzić- w bardzo prosty sposób koła można zdemontować, by móc swobodniej się zapakować do samochodu. Posiada duży kosz na zakupy, podwójny pojemnik na napoje oraz zamykany na rzep schowek (np. na telefon). Fajną sprawą jest również regulowany daszek, dzięki czemu w słoneczne dni po jego rozsunięciu, dziecko ma stały dostęp powietrza poprzez zamieszczoną tam siateczkę. Dodatkowo za sprawą tego cudeńka daszek opuszcza się znacznie niżej niż przeciętnie, a co za tym idzie dziecku słońce nie świeci prosto w oczy.

Jeśli chodzi o utrzymanie czystości- tkanina, z której jest wyprodukowany wózek nie przyjmuje jakoś specjalnie brudu- po tak długim okresie (3,5 roku) użytkowania praliśmy go dwa razy- w pralce. Elementy są zdejmowane, włącznie z daszkiem i bez problemu i żadnych obaw można je wyprać w domowych warunkach. Dodam, że materiał ten jest ze specjalnym filtrem UV50, dzięki czemu nawet wybierając ciemny kolor wózka, daszek nie nagrzewa się i odpowiednio odbija promienie słoneczne, chroniąc przy tam naszą pociechę. Warto przy okazji tego artykułu wspomnieć jeszcze o nastawieniu Olka do swojego „ferrari” – nasz syn go uwielbiał! Nigdy podczas podróży nie marudził, wielokrotnie godzinami w nim sypiał- oparcie ma różne poziomy regulacji, włącznie z tą do spania. Wózek również sprawdzał się w chłodniejsze i wietrzne dni- nie posiadał „dziur” na łączeniach elementów, dzięki czemu dziecku było w wózeczku
cieplej i nie przewiewało go.

No, ale żeby nie było tak idealnie-teraz będzie o minusach, choć tych naprawdę trzeba ze świecą szukać. Niemniej jednak małe, ale też są. Minusem zdecydowanie jest rączka służąca do prowadzenia wózka tzw. pałąk- jest on w oryginale pokryty pianką i przy dłuższym użytkowaniu wygląda mało estetycznie. My poradziliśmy sobie w ten sposób z tym problemem, że zakupiliśmy dodatkowy pokrowiec skórzany na ten element wózka (za niecałe 40 zł- jak wygląda załączam na zdjęciu) i po pierwsze -wózek prezentuje o niebo lepiej, po drugie jest on po prostu praktyczniejszy.

Drugim minusem, choć też małym w stosunku do całej reszty plusów, jest osłonka na pasy, którymi przypinamy dziecko. Trzeba ją pilnować ponieważ, często po wypięciu dziecka swobodnie zsuwa się z pasa między nóżkami i wtedy łatwo ją zgubić. Ten problem, również rozwiązaliśmy- od spodu przyszyłam go lekko do pasa głównego i już nie muszę się obawiać, że gdzieś przepadnie podczas podbijania świata wózkiem Joie.

No i jeden na koniec jeden plus, który w pewnych okolicznościach również zadziałał na minus 😉 Otóż, całe życie patrzyłam na wózek na pompowanych kołach, jako jego niezwykłą zaletę- głównie z uwagi na brak wstrząsów, delikatne prowadzenie i odporność na nierówności podłoża. Aż do momentu naszej wycieczki do Efezu w Turcji. Tam mieliśmy okazję przebywać w maju, gdy akurat akacja zrzucała igły. Nie widząc o tym ruszyliśmy na spacer w cieniu drzew, no i niestety ten oto spacerek zakończył się wizytą w wulkanizacji. O ile z przednimi oponami nie było problemu, gdyż były z pełnym wypełnieniem, tak dwa tylne pompowane, zaliczyły aż 8 dziur w trakcie 15 minut !!! Od tamtej pory jeździliśmy już z zapasową dętką i podręczną pompką (na wszelki wypadek) no i zdecydowanie bardzie zważaliśmy na to, co leży pod kołami. I jak to mówią…więcej minusów wózka nie pamiętam…. Może nie zauważyłam? Jeśli macie inne spostrzeżenia, co do tego modelu -zapraszam do komentowania. Może jakieś pytania? Proszę pisać śmiało- chętnie pomogę.

Podsumowując- wózek może nie jest najtańszy, ale za to wart swojej ceny, zdecydowanie nie zamienilibyśmy go na żaden inny. Uśmiechnięta mina naszego syna zawsze mówiła sama za siebie. Dla nas okazał się wręcz idealny. Uważam, że doskonale zdał egzamin podczas wielu podróży i jakby nie patrzeć sporej eksploatacji.

PS.   To nie jest post sponsorowany – nigdy nie współpracowaliśmy z Joie 😉